|
|
|
Kopnięcie miłości
Wywiad z Darkiem Malejonkiem zaczerpnięty z dwutygodnika "Droga".
(czy ktoś zna datę wydania?) uzyskany ze strony Armii
- Jak to się stało, że spotkałeś Jezusa?
- Pochodzę z rodziny ateistycznej. Kiedyś, bedąc w Jarocinie, słuchałem
takiego chrześcijańskiego zespołu ewangelizacyjnego. Z ich ust po
raz pierwszy usłyszałem o Jezusie. Wokalista zespołu powiedział
ze sceny, że Jezus mnie kocha. Ja nie wiedziałem, że mnie może ktoś
kochać tak zupełnie bezinteresownie. Myślałem, że muszę się czymś
zasłużyć. Albo dobrze grać na gitarze, albo ładnie śpiewać. A tu
Jezus powiedział, że mnie kocha dokładnie takiego, jakim jestem,
z moim grzechem, z moim egoizmem, z moją próżnością, z lękiem, z
wszystkim tym, co nie daje mi normalnie żyć. Kiedy Jezus dotknął
mnie swoją miłoscią, wtedy naprawdę poczułem, co to znaczy miłość
prawdziwego Ojca. Od tego momentu postanowiłem nie szukać wolności
w narkotykach, w alkoholu.
10 lat temu, kiedy zostałem punkowcem, myślałem, ze jestem bardzo
radykalnym człowiekiem. Gdy czlowiek na ulicy pokazał się z irokezem,
to wśród przechodniów wzbudzało to respekt. Dziś w każdym piśmie
typu "Bravo", "Dziewczyna" można zobaczyć, jak sie robi dredy
i co trzeba mieć, by zostać prawdziwym punkowcem. Teraz to już
nie jest żaden radykalizm. Teraz dużo bardziej radykalnym jest
człowiek, który powie, że Jezus jest jego Panem.
- W jaki sposób godzisz muzykę rockową z chrześcijaństwem?
- Św. Jan Ewangelista dowodzi, że Bóg nie przemawia wyłącznie miłym
głosem (J 12, 28-29). Jego głos jest jak grzmot. Więc czymże
przy tym jest nasze granie? Przy Jego potędze i mocy nasze wzmacniacze
to jak bzyczenie komara. Ja nie uważam, żeby sama muzyka była zła.
Jezus powiedział, że po owocach ich poznacie. Jeśli ta muzyka dociera
do ludzi, to i może dotrze Jezus. Przecież ja sam stanowię tego
przykład. To Jezus wyszedł po mnie, do Jarocina, przemówił poprzez
muzykę rockową. Ja pierwszy do kościoła nie wszedłbym nigdy. Ale
Jezus nie gorszy się żadnym miejscem i znalazł mnie właśnie tam.
- A jeśli chodzi o samo nawrócenie. Czy jest to coś, co staje się
nagle, jak u św. Pawła, czy jest to może proces rozlożony w czasie.
Jak Ty uważasz i jak to wygląda u Ciebie?
- To takie kopnięcie miłości ze strony Pana Boga. Jezus ukazał mi
swoją miłość, postanowiłem za nim pójść. Ale był to tylko poryw.
Potem następuje długa droga. Jest to proces. Dla mnie tą drogą jest
wspólnota neokatechumenalna. Z tej drogi bardzo łatwo jest odpaść.
Wiara musi wzrastać. Ale to dokonuje się przez słuchanie Słowa Bożego,
poprzez Sakramenty, poprzez Kościół. Dziś wielu ludzi uważa, że
są w stanie samodzielnie pogłębiać wiarę... A Jezus powiedział,
że w tym ma człowiekowi dopomóc Kościół, który jest mistycznym ciałem
Chrystusa, a my Go tworzymy. We wspólnocie Kościoła nie musimy się
bać, że ktoś poczyni nam zmiany w mózgu, jak czynią to chociażby
sekty.
- Mówisz w swoich wywiadach o pokoleniu X. Co to oznacza?
- To takie pokolenie bez ojców. Ja nie mówię, że muszą być sierotami,
lecz wychowują się obok swoich rodziców, którzy albo nie mają czasu,
albo są alkoholikami. Dziś rodzina nie jest ostoją bezpieczeństwa
dla młodych ludzi. Ludzie wybierają bożka pieniądza i wszystko poświęcają,
by osiągnąc sukces, karierę. Myslą, że w ten sposób odnajdą szczęście.
- Czym jest dla Ciebie rodzina?
- Po Panu Bogu, tu na ziemi - wszystkim. To największy dar. Mam
żonę, małe dzieci, które kocham.
- Jaką receptę na życie dałbyś młodym ludziom?
- Trudno mi nauczać. Młodzi dosyć mają już słów. Przecież wciąż
i wszędzie do nich mowią. W domu, w szkole, na ulicy. Myslę, że
pokazać to, co istotne można tylko swoim życiem. Ludzie słyszą słowa,
a potem chcą sprawdzić, czy to wszystko jest autentyczne, czy to
ma jakieś odbicie w życiu czy nie. Mnie także sprawdzają. Obserwują,
jaki jestem, czy piję, jak się zachowuję, czy zachowuję się jak
gwiazdor.
Rozmawiał ks. Zygmunt Kosowski
|
|